Łatwo nie było: małe mieszkanko w bloku, piwnica i balkon zawalone materiałami do rękodzieła, praca w domu... czyli robota nie zrobiona, zupa przypalona, a pranie skisło... Zna to tylko ten, kto próbował w domu mieć pracownię :) No i groźba rozstania ze strony partnera, albo to ogarniesz, albo sio! :) Ach ta miłość... do handmade! Ale miłość partnera, to dopiero! Znalazł lokal na pracownię, duży, dość jasny, ciepły. Pracownia taka jest i on taki jest – duży, jasny i ciepły :) I wyniosłam robotę z domu, a siebie z robotą, bo kocham moją pracownię, i tam powstała Lunaria hand made. Moje serce bijące.
Tutaj zaczęłam robić anioły z drewna. Nie miałam auta i woziłam je do hurtowni tramwajem w wielkiej niebieskiej torbie, wiadomo skąd... :) Pierwsze zakupy kwiatowe na giełdzie, również tramwajem... Pierwsze bukiety, kompozycje. Takie są początki mojego spełnionego marzenia. Lekko nie było, ale sięganie po gwiazdy nie jest łatwe. Trzeba odwagi i trzeba za...suwać, podnosić się po upadkach, rozglądać, gdzie ten cel i do przodu!
Kiedy byłam w liceum, miałam fioła na punkcie VW Garbusów. Mój brat mi wtedy obiecał, że mi kupi, kiedyś... i po kilku latach kupił... Twingo. Kto nie wie, niech sprawdzi, jak z Twingo wyjmiecie tylne siedzenia, to jest ciężarówka normalnie :) W kolorze koralowym była moja ciężarówka :) Ileż towarów zawiozłam tym Twingo do Warszawy, Wrocławia... Ileż lęków musiałam przełamać, bo dla mnie 70 km/h to prędkość światła :) Tak, z trocinami we włosach, po zawalonej w pracowni nocy (bo deski na ikony trzeba jeszcze zeszlifować), w wypchanym po brzegi aucie, pędząca 70 km na godzinę... Cała ja :) Takie początki...
Nie śmiałam wtedy jeszcze marzyć o czymś takim jak ceramika użytkowa i dekoracyjna.